Cześć!
Dzisiaj mam dla Was recenzję najnowszej powieści Nicholasa Sparksa pt. ,"Z każdym oddechem".
Czekałam na nią od momentu, gdy dowiedziałam się, że Nicholas napisał kolejny utwór.
I tak oto, 17 października odbyła się jej premiera, a ja mogłam odebrać ją w sklepie już kolejnego dnia. A dokładnie wczoraj wieczorem udało mi się ją skończyć.
Po niesamowitej powieści "We dwoje" zastanawiałam się co tym razem ma do zaoferowania Sparks?Czym jeszcze mnie zaskoczy? Jakiego ma asa w rękawie?
I teraz znam odpowiedzi na te pytania.
Już na wstępie jest lekka zmiana stylu pisania. Poznajemy narratora, zapewne jest nim sam autor, który na wstępie zapoznaje nas z historią. Oczywiście nie ma tutaj żadnych "spojlerów" Broń Cię Panie Boże! Po prostu jest to taki wstęp do całej książki. Na zakończeniu również mamy słowo od autora.
Ale przejdźmy do meritum:
Cała akcja rozgrywa się w Karolinie Północnej (co chyba każdy kojarzy już z tym pisarzem ;)), ale tak naprawdę główni bohaterowie pochodzą z dwóch różnych stron świata.
ON - Tru Walls, przewodnik safari z Zimbabwe, przyjeżdża do Ameryki, by poznać swojego ojca.
ONA - Hope Anderson, pielęgniarka z Releigh, do Sunset Beach przyjechała na urodziny swojej przyjaciółki.
Znając tych bohaterów każdy z nas pewnie myśli: "I pewnie się poznali, zakochali i żyli długo i szczęśliwie, bo tak to jest w każdym romansidle".
Ale tutaj nie do końca tak było, bo kim byłby Nicholas Sparks, gdyby nie skomplikował życia naszym bohaterom?
Będąc jeszcze w Afryce, Tru otrzymał list wraz z biletem lotniczym do Ameryki od swojego ojca.
Po długich wahaniach zgodził się wyruszyć w tę podróż, ale ku zaskoczeniu, nie po to by poznać własnego rodzica, ale po to, by dowiedzieć się jaka była jego matka, która zginęła w pożarze w domu na ich farmie w Zimbabwe.
Przed wyjazdem odwiedza swoją byłą żonę Kim i swojego syna Andrew, a następnie udaje się za ocean.
Zamieszkuje w domu swojego ojca na Sunset Beach.
Ciężko jest mu się odnaleźć w tym świecie, gdyż całkowicie różni się od jego rzeczywistości.
Rankiem wybiera się na spacer po plaży. Nie było zbyt dużo ludzi, a najwięcej zabawy na piasku miał pies, który biegał za mewami. W pewnym momencie zwierzak pobiegł za kotem, a za chwilę Tru usłyszał jego skowyt. Pobiegł w kierunku dźwięku i domyślił się, że psiak został potrącony przez samochód, a kierowca nie przejął się jego losem.
Mężczyzna wziął zwierzę na ręce i wrócił na plażę, chcąc oddać go właścicielowi.
I od tego się zaczęło, właścicielką czworonoga okazała się Hope, która w podziękowaniu zaprosiła Tru na kawę.
Rozmawiali przez długi czas, aż w końcu Tru wrócił do siebie. Wieczorem udał się do restauracji, o której wspomniała mu Hope. Usiadł na świeżym powietrzu i czytał menu, aż do lokalu zbliżała się poznana na plaży kobieta.
Przysiadła się do niego i rozmową nie było końca.
Z każdą minutą poznawali się coraz lepiej. Hope opowiadała mu o sobie, a on o sobie, aż w końcu oboje się zakochali.
(nie chcę robić więcej szczegółowego streszczenia, więc skupię się na najważniejszym)
Niestety po kilku dniach musieli zadecydować co dalej?
Hope miała chłopaka - Josha - ale wiele razy odchodzili i wracali do siebie. Byli pokłóceni, gdy kobieta przyjechała na ślub swojej przyjaciółki.
Jej partner sprawił jej zaskoczenie przyjeżdżając na wesele, ale nie tylko tym ją zaskoczył - oświadczył się jej. Po 6 latach związku.
Hope stanęła przed trudnym wyborem: Tru czy Josh.
I wybrała - Josha. <tutaj przestałam lubić Hope, nie dlatego, że kibicowałam jej i naszemu głównemu bohaterowi, czy że wszystko musi być pięknie, ładnie>
Hope wybrała Josha, choć nadal utrzymywała, że kocha Tru, ale miała również marzenie, którego Tru nie mógł spełnić. Marzyła o dziecku.
Mężczyzna w późnym wieku zachorował na świnkę, czego powikłaniem stała się bezpłodność.
Pomimo takiego odrzucenia, Tru jej wybaczył, rozumiał czego pragnie jego ukochana i nade wszystko chciał jej szczęścia.
W końcu każdy poszedł w swoją stronę.
Hope dostała to czego chciała - urodziła dwójkę dzieci. Jednak jej małżeństwo nie było idealne, gdyż Josh ją zdradzał i doszło do rozwodu.
Po kilku latach zaczęła szukać Tru na wszystkie możliwe sposoby, niestety ślad po nim zaginął.
Napisała więc list, który zostawiła w Bratniej Duszy (skrzynka, która stała na plaży. Nie miała swojego właściciela, każdy mógł w niej zostawić list i każdy mógł przeczytać jej zawartość).
Po 24 latach jej droga z Tru znów się skrzyżowała.
Jednak nadal nie jest to zakończenie z happy endem, gdyż Hope przez ponad rok nosiła w sobie sekret, o którym bała się powiedzieć swoim dzieciom, jest nieuleczalnie chora. Zachorowała na stwardnienie zanikowe boczne - na tą chorobę zmarł jej ojciec.
To jednak nie odtrąciło Tru, gdyż kochał ją i chciał z nią pomimo wszystko.
Na końcu mamy epilog, który jest wypowiedzią narratora. Wygląda, że osoba mówiąca napisała tą historię o tej dwójce, gdyż dobrze ich poznała i chciała spisać ich historię na papier. Czyli wygląda to tak, że jest to książka napisana w książce.
Można by pomyśleć, że jest to historia oparta na faktach, ale w posłowiu Sparks obala to stwierdzenie przyznając, że jest fikcyjna.
Z małym wyjątkiem: Bratnia Dusza istnieje naprawdę. Co mnie bardzo zaciekawiło.
Podsumowując:
"Z każdym oddechem" ma w sobie element zaskoczenia, ale moim zdaniem jest on niewielki. Może zabrzmi to wrednie, ale uważam że los jaki spotkał Hope - zdrady męża i późniejsza choroba - jest karą za zranienie Tru, bo przecież to nie jego wina, że choroba doprowadziła go do bezpłodności.
Uważam, że jeśli naprawdę się kogoś kocha to nic nie stoi na przeszkodzie by być razem, ale też po części rozumiem naszą bohaterkę. Chodzi o poświęcenie dla drugiego człowieka, co nie jest łatwe - zrezygnować ze wszystkiego, z marzeń dla miłości. To jest naprawdę trudna decyzja, gdyż w takich momentach pragnie się i miłości, i szczęścia, ale nie tylko własnego, ale również ukochanej osoby. Jednak marzenia i cele są ważne w naszym życiu, każdy z nas ma jakieś założenia do których dąży i robi wszystko by daną rzecz osiągnąć. Dlatego czasami ciężko nam podjąć niektóre decyzje.
Tak jesteśmy skonstruowani. Tak pokazał to Nicholas Sparks. Nas samych.
Życie nie jest łatwe i nie zawsze będzie kolorowo tak jak byśmy tego chcieli.
Też nie myślcie sobie, że napisałam tyle o Hope i jej życiu po opuszczeniu Sunset Beach, a Tru się obijał albo podróżował. On nie miał idealnego życia, gdyż doznał wypadku, w którym - jak sam przyznał - umarł.
I z tą informacją Was zostawiam. Mam nadzieję, że spragnieni wiedzy - jak to Tru umarł, skoro po latach spotkał Hope? - sięgniecie po tą książkę.
Jest to krótka historia pełna uczucia i trudnej decyzji. Odzwierciedla po prostu nas.
Moja ocena: ★★★★★★★★/10
Sweet Monster